wtorek, 16 sierpnia 2016

Minęło dobrych kilka tygodni, jeśli nie miesięcy, zanim się odważyłam. Wiecie, nie należę do zbyt strachliwych osób, z reguły wybieram drogę, która najbardziej mnie przeraża, chociaż później w duszy przeklinam się za ten wybór i mam ochotę zawrócić, schować się pod spódnicą mamy. Ale nie zawracam. Brnę do przodu. Czasem tylko potrzebuję się na dłużej zatrzymać, zrobić sobie przerwę, zatęsknić, spotkać kogoś, przeżyć coś, co pozwoli mi sobie przypomnieć, dlaczego właściwie w ogóle ruszyłam w drogę. Tak było, gdy pierwszy raz pomyślałam o emigracji jako o czymś, co naprawdę chcę zrealizować. Z Polski do Niemiec. Z Krakowa do Berlina. Z jednego miejsca w sieci do drugiego. Mam za sobą dobrych kilka lat blogowania. Breakfast’s Time to miejsce, w którym zawsze będzie część mnie. Po wyjeździe do Berlina próbowałam tam wracać, ale wiecie, jakoś ciągle miałam wrażenie, że to już nie to, że zamykając jakiś rozdział mojego życia w Polsce, automatycznie zamknęłam ten etap blogowania. Wracałam, częściej, w końcu rzadziej, aż w końcu przestałam. Może wiecie, jak to czasem jest. Studia, przeprowadzka do innego miasta (ba, państwa!), nowa praca, nowe mieszkanie, nowe otoczenie, nowe obowiązki, wszystko nowe. I gdzieś w tym wszystkim zabrakło czasu na blogowanie. Zabrakło czasu na moją pasję. Ostatnie dni dość mocno mi to uświadomiły. Myślałam sobie "przepadło", ale przecież kto jak kto, ale ja się tak łatwo nie poddaję i nie rezygnuję z tego, co kocham!

A blogowanie jest właśnie czymś, co kocham, co było/JEST moją pasją, co zawsze dawało mi radość, za czym ostatnio zaczęłam bardzo tęsknić. Pomyślałam więc sobie: „hej, dziewczyno! Jeśli udało Ci się spełnić marzenie o przeprowadzce do Berlina, jeśli obróciłaś (nie)świadomie swoje życie do góry nogami, to walcz dalej, walcz o swoją pasję, próbuj!”. I tym sposobem oto jestem. Oto jest to miejsce. Nowe miejsce na nowe życie. Na nową mnie. Bez oglądania się za siebie. #berlingirl na 100%.

O czym będzie? O jedzeniu przede wszystkim, ale już nie tylko. O tym, jak smakuje Berlin i nie będą to tylko słodkie smaki. O tym, jak smakuje emigracja i życie w innym państwie. O tym, żeby bez względu na wszystko gonić za marzeniami. O podróżach, bo zaraz po gotowaniu to moja druga pasja, drugie uzależnienie. O wzlotach i upadkach, o emocjach, o tęsknotach i radościach. O tym, za co tak bardzo pokochałam to miasto, że postanowiłam wszystko zostawić i zacząć tutaj od nowa. O tym, za co tego miasta momentami tak bardzo nie lubię, że mam ochotę się spakować i wracać. 

I kolejne wyzwanie, które sobie stawiam w tym nowym miejscu i mam ogromną nadzieję mu sprostać – chciałabym prowadzić tego bloga w dwóch językach. Posty będą oczywiście pojawiać się w języku polskim, ale oprócz tego – w niemieckim. Skoro #berlingirl, to niemieccy czytelnicy też się przydadzą!

2 komentarze:

  1. świetnie! ogromnie się cieszę, że znowu jesteś, dajesz znaki w blogosferze i nie umiem się doczekać kolejnych postów tutaj :) Berlin, to miasto na mojej liście, które koniecznie chcę odwiedzić... hmmm, czyżby ze względu na to iż postrzega się je jako wegański raj? a może i tak, nieważne :) czekam na migawki, słowa, niemiecki (swoją drogą muszę go szlifować co by nie zapomnieć języka! ) i wrażenia z pobytu w innym kraju, bo jak wiesz - sama to przeżywam, także może dzielimy mniej lub bardziej podobne uczucia :) buziaki!

    OdpowiedzUsuń